Śnieg znów za oknem, wróciła zima. Jest styczeń, nadal początek roku, nadal właściwy czas na pewne podsumowania. O najważniejszych dla mnie wydarzeniach i butelkach otwartych w przeciągu ostatniego roku pisałem już na Winicjatywie. No i ponownie muszę podkreślić, że zaproszenie do współpracy od zacnie panującego naczelnego Bońkowskiego, jest dla mnie najistotniejszym winiarskim elementem 2012 roku.
Ale było też kilka innych historii. Z niemałym trudem i na wszelkie możliwe sposoby starałem się mobilizować poznańskich amatorów wina. Zresztą niemała w tym pojawiła się pomoc przyjaciół (nie tylko tych od kieliszka 🙂 ). Działań podjęliśmy mnóstwo – degustacje, festiwale, spotkania, szkolenia, imprezy. Winni Poznania jako pierwsi w historii miasta zorganizowali akcję typu „przynieś swoją butelkę” otwartą dla wszystkich chętnych. Te spotkania już niedługo wracają – w nowym roku, nowym obliczu i na nowo rozpędzone. Równie dużo działo się wokół MineWine, Vinoli (i Pika Pika), Encantado – uczestniczyłem w gronie znajomych w licznych akcjach, które miały przybliżyć wino Poznaniakom. Zazwyczaj bardzo udanych i to szczególnie cieszy!

http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/02374/wine-discount_2374360b.jpg
Momentami nastawały cięższe czasy – to wówczas błąkałem się pośród marketowych regałów, a później majaczyłem nad kieliszkami tańszych i droższych win. Lidl szczególnie rozpieszczał bloggerów, regularnie przysyłając najróżniejsze próbki. Umocnił chyba wszystkich w jednym przekonaniu – powinien poświęcić się trunkom codziennym, zamiast prezentować w katalogach „wielkie wina w niskich cenach”. Głośna kampania promocyjna z udziałem Pascala i Okrasy oraz drewniane skrzynki w placówkach nie wystarczyły, żeby z dyskontu zrobić sklep specjalistyczny! Zwłaszcza gdy dyskont ukazuje swój instynkt samodestrukcyjny, podejmując próbę oczarowania przeciętnego polskiego podniebienia winami francuskimi, prezentując w przewadze butelki z Bordeaux. Misja samobójcza podobno zakończyła się powodzeniem, kamikadze przeżyli i ogłosili wielki sukces. Ile w tym prawdy, a ile zagrywki PR-owskiej tego nie wiem. I choć soczyste, owocowe Cotes du Rhone Village 2011 oraz Cotes du Rhone Fruite 2011 to odkrycia tego roku w cenie poniżej 20pln, to już Alzacja wypadła poniżej przeciętnej, nikogo nie przekonały też droższe bordówki. Solidnie prezentowało się jeszcze Chateau Millet Graves 2008, ale równie dobre wina w podobnych cenach można znaleźć niemal w każdym sklepie specjalistycznym, więc nie jest to wielka okazja.
Do degustacji organizowanych przez Biedronkę, a prowadzonych przez TKM zdążyliśmy już przywyknąć. Do kanonu lektur obowiązkowych przeszły także opisy Tomasza Prange-Barczyńskiego, wspaniale omijające mówienie wprost o degustowanym winie, a opiewające historię i prestiż apelacji. I naprawdę fajnie się to czyta! Jakby komuś było mało – do boju rusza także Żabka, która twierdzi, że cabernet sauvignon pochodzi ze starożytnego Rzymu! Bycie importerem i organizowanie degustacji stało się trendy. Prokop dla lansu, Andrzej Strzelczyk dla wiedzy. Tylko co z tego, skoro degustacja odbywa się w dniu polskiej odsłony Vinitaly. Ktoś w poznańskiej agencji PR zgubił kalendarz, a może chciał kilkoma butelkami przyćmić całą plejadę włoskich gwiazd. No cóż Żabko – kumkaj jak tylko masz ochotę, a Brunello za siedem dych z każdym dniem niszczeje na Twojej półce. Bo i dla kogo to wino? Człowiek ze mnie małej wiary – wątpię, więc jestem. Ale nie przyjdzie po nie krawężnikowy oblatywacz jaboli zza bramy obok czy studenciak z sąsiedniej klatki, któremu zabrakło browara. Kowalska przyodziana w domowe kapcie, biegnąca po mąkę i cukier, których zapomniała wrzucić do koszyka w hipermarkecie, może i sięgnie po chianti (zachęci ją cena – 19,99 pln), ale szatonefy i toskany wyższej klasy zestarzeją się na półkach w niemiłosiernym odrzuceniu. A może się mylę narodzie?
Sam sprzedałem się nieco, pisząc dla Tesco o francuskich winach i temat whisky podejmując niełatwy. To jednak sieć z ogromnym potencjałem, co pokazuje na wyspach bez chwili wytchnienia. Jeden z najlepszych importerów, w pełni profesjonalny, z kompetentną obsługą stoisk alkoholowych. Polskim marketom daleko do oryginału. Poza niezmiernie skróconą ofertą pod własnym brandem, placówki wciąż wyglądają jak miejsce zrzutu win, których nie udało się sprzedać innym kanałem. Z Auchan do pary – „młode, świeże wino białe, delikatne, o owocowym charakterze”, rocznik prawie bieżący, 2002 [sic!]!!! Taki chłam wciskają Ci, którzy możliwości mają największe. Obudźcie się w końcu markety, bo za rok nie będziecie liczyć się w winiarskim torcie wcale! Młode wilki Wam potrzebne, a nie starzy kupcy frajerzy, którzy od znajomych w łapę dostają i wpychają kolejne gówno na półki. Vin de merde – oto marketowa maksyma tego kraju.
Są wreszcie delikatesy i tu sytuacja ma się nieco lepiej. Choć Bomi zbankrutowało, ostał nam się Piotr i Paweł do spółki z Almą i kilka mniejszych rywali. Pierwszy uchodzi w tłumie, choć wiele mógłby na półkach poprawić. Rozszerzając własny import, niejednego zapewne by zaskoczył. Drugi – bywa okazyjny i ciekawy, ale i potrafi przesadzić. Zwłaszcza politykę cenową Almy trudno zrozumieć, gdzie pewne indeksy wydają się aż nazbyt tanie, a inne są kilkadziesiąt procent droższe niż u konkurencji. Cóż – może nam to kiedyś wyjaśni Kraków, ale właśnie przez ten element brak mi zaufania do wielkich apelacji z sieciowej selekcji (a takowych jest niemało). Chociaż brawa za powrót Cupano. Choć ceny są dla mnie nieosiągalne, to wino wielkie i prestiż półki buduje – zaprawdę zacnie.
Cóż nam zostaje? Pogodzić się z małymi sklepami. Przeprosić za marketowe pisanie, wychwalanie i wytykanie. Market nie zastąpi solidnie przeprowadzonej selekcji małego sklepu, pełnego pasjonatów. Przy czym zapewne zauważyliście, że coraz więcej pojawia się butelek codziennych, poniżej magicznej bariery kwotowej – 30pln. Oby tak dalej! I tutaj możecie mieć pewność, że są to wina lepszej klasy, a powód jest banalnie wręcz prosty. Nikt nie sili się na Barolo czy Chablis za trzy dyszki. Pojawi się natomiast uczciwa Kastylia, radośnie soczyste południe Francji. Jest też Chile w dobrych cenach, może nieco droższe, ale za to cudownie pijalne Niemcy od małych producentów (podstawy i tak nie przekroczą 40pln).
Nie wiem jak Wy, ale ja mam dosyć morza winiarskiego ścieku. Bulk wine, vin de merde i produkcji z odpadów (tak właśnie dyskonty potrafią kontraktować naprawdę dobrych producentów – nakłaniając ich do przerobienia winogron, które odpadły przy selekcji nawet najbardziej podstawowych etykiet! Pod marką firmy córki warto podpisać butelkę w ilości kilkuset tysięcy, która zapewni spokojne przezimowanie z wysoce dodatnią sumą na koncie). Zatem rok 2013 ogłaszam ROKIEM PROFESJONALNYCH SKLEPÓW WINIARSKICH. Kochani, okres to będzie niełatwy – dla nich zwłaszcza. Kryzys daje się we znaki i kilku ciekawym miejscom może zagrozić zniknięcie z mapy Waszych zakupowych szlaków. Wpadajcie do nich częściej, w razie potrzeby pytajcie o tańszą ofertę. Każdy z chęcią ją sprowadzi, jeśli zajdzie taka potrzeba, pod warunkiem, że zaczniecie się pojawiać w jego sklepie regularniej. Nie dajmy się zwariować – dyskont czy market zawsze będzie w pierwszej kolejności dbał o cenę. A te maluchy po sąsiedzku, Ci winiarscy wariaci zawsze mają jakość na pierwszym planie. Zestawione z nią ceny też są uczciwsze!

P.S.
Nie mogę tutaj wymienić konkretnych nazw sklepów, importerów czy etykiet (ze względu na możliwe konsekwencje prawne), ale kilka faktów podpierających tezy zawarte w artykule:
- Narzuty na wino w marketach i dyskontach nierzadko przekraczają 100% ceny zakupu (dot. zwłaszcza butelek samodzielnie importowanych).
- Własny import sieci handlowych jest wysoko marżowany, ze względu na lepsze ceny zakupu (korzyści skali, wynikające z szerokiej dystrybucji). Rzadko zatem są to oferty wyjątkowo korzystne, a relacja ceny do jakości może wypadać gorzej niż w małych sklepach importerskich.
- Produkty dostępne w super- i hipermarketach nierzadko muszą zarobić na trzech i więcej pośredników (np. bulk wine skupowany od dystrybutora, a nie producenta w Australii, sprowadzany jest w kadzi do UK lub Niemiec, rozlewany na miejscu przez importera, później kontraktowany przez polską firmę, a dopiero od niej kupowany przez sieć handlową. Cena rośnie z każdą transakcją kupna i sprzedaży).
- Kolesiostwo w doborze oferty przez kupców w sieciach handlowych to norma. Łapówkarstwo tym bardziej. Spróbujcie wstawić na półki nawet najlepszej klasy produkt, w świetnej cenie, nie mając układów 🙂 Co gorsza, wszelkie zmiany odbywają się najczęściej w tej samej grupie osób, a rotacja dotyczy ich wymiany pomiędzy różnymi firmami. Wielu kupców oraz osób decyzyjnych w samych placówkach nie ma bladego pojęcia o winie. Ambitnej młodzieży nie dopuszcza się do głosu, żeby nie zepsuć lukratywnego układu.
- Celem dużych importerów (a w większości tacy współpracują z sieciami) nie jest krzewienie kultury wina, tylko zysk liczony w kolejnych zerach na koncie (spójrzcie na przykład CW wraz z wydarzeniami ostatnich dni).
- Oferta sieci i dużych importerów ma być budowana w oparciu o renomowane nazwy (najczęściej wypromowane marketingowo, a nie poprzez jakość – są rozpoznawalne dzięki reklamom). Wystarczy spojrzeć na roszady i wzajemne podkupywanie producentów przez największych graczy naszego kraju.
- Jeśli chcecie przekonać się o większej uczciwości małych importerów – wystarczy, ze spojrzycie w cenniki hurtowe (niemal zawsze wygrywają z kolosami na glinianych nogach. Oby Ci zdziercy bankrutowali równie szybko jak LPDV).
P.P.S. Kto pierwszy podniesie rękawicę? 🙂
polemizował nie będę; chcę bardziej wierzyć w sklepy specjalistyczne, ale przed marketowymi wtopami bedą też strzegły portale komentujące poszczególne butelki
PolubieniePolubienie
No wiadomo – Winicjatywa i Do trzech dych zawsze na posterunku 🙂
PolubieniePolubienie
Już raz rozmawiałem na ten temat z Enoteką, Dyskonty biją na głowę sklepy specjalistyczne swoją lokalizacją. A dodając do tego właśnie Winicjatywę i inne tego typu portale, zawsze można skoczyć do pobliskiej „STONKI” po albarino.
Ale, ale. Dla nie znających tematu: lepiej spytać o radę w fachowym sklepie:)
PolubieniePolubienie
Ja tam się będę cieszył jeśli w Żabce będę mógł kupić dobre wino (np. przyzwoitego szampana za 70 zł, który „zacnie panujący naczelny Bońkowski” oceniał pozytywnie). Dlaczego? Bo blisko (w promieniu 300 metrów mam co najmniej 3 Żabki – one są na każdym osiedlu, a sklep specjalistyczny i dyskont nie). Bo otwarte do 23-ej, a nie do 18-tej jak niektóre sklepy specjalistyczne. Oczywiście wolę iść do sklepu z winem, porozmawiać, czasami spróbować i wybrać coś lepszego, jednak pomysł Żabki mi się podoba. Pełną ocenę będzie można jednak dopiero wystawić, gdy będzie znana pełna oferta i dostępność win.
PolubieniePolubienie