Im dalej sięgasz tym mniej wiesz. Początek roku stawia mocne wyzwania, które uniemożliwiają mi regularne pisanie, ale czasem – jak dziś – pojawi się tu coś nowego. Uczę się. Pilnie. I mam wrażenie, że wiem coraz mniej, choć w głowie niby jest więcej. Buduję też coś bardziej rzeczywistego i namacalnego niż słowa, ale o tym wkrótce.
Pracy nadmiar. Podajmy zupę zatem, dla wzmocnienia sił. Selerowa, z pietruszką, krewetkami, czerwoną papryką i odrobiną świeżej kolendry. Absolutnie nie krem. Świeże białe wino zatem, aromatyczne i z wysoką kwasowością. Rueda. Sauvignon blanc. Riesling też by się tu pokłonił. Mozelski z lekkim cukrem… Jakoś tam pasowało i jedno i drugie, spełniając wszelkie normy i zasady. Dobry matching. Ale zaraz, na to Riberę del Duero, choć bez apelacji podano.* Chardonnay, 7 miesięcy beczki francuskiej. Lepiej się zgrało!
Siadam raz jeszcze i próbuję, bo nie tak być powinno. Beczkowany potwór, z 14% alkoholu, ciałem potężniejszym niż niejedno czerwone wino! Do takiego dania. Zniknęła taniczna goryczka, odpłynęły z zupy przyprawy. Wino z szorstkiego i nieprzystępnego stało się aksamitne, kremowe, waniliowo-miodowe z silną nutą egzotycznych owoców. Zupa miała smak bardziej przenikliwy, lepiej wyczuwalne stały się zioła i przyjemniejszy aromat krewetek. Wszystko nie tak.
Siadam znów, wiedząc, że nic nie wiem. Mam przed sobą stek z antrykotu. Medium w smażeniu. I tożsame Fan d’Oro 2012, chardonnay beczkowane. Białe wino i kawał czerwonego mięsa. Bajeczne połączenie?
Nie rozumiem. Może i dobrze. Jak i wino było dobre.
*apelacja Ribera del Duero nie ma prawa wytwarzania pod swoją nazwą win białych. Stąd też chardonnay z tego regionu klasyfikowane jest jako wino stołowe.