Lubię podróżować, a najciekawsze wyprawy zawsze zaczynają się od wina. Z kieliszkiem w ręku, przy regionalnych przysmakach, nawet we własnym mieszkaniu można poczuć się jak na zagranicznej wyprawie. To niezwykła siła wina, ten magiczny smak wzbogacający potrawy, początek rozmów z przyjaciółmi i bezkresna kraina przyjemności – zwłaszcza gdy sięgamy po wielkie apelacje, które pozostają niedoścignionym wzorcem dla wielu.
W tych kategoriach Amarone 2008 z Lidla jest niczym gapienie się w nędzną fototapetę z czasów minionej przyjaźni polsko-radzieckiej. Mdłe, nudne, przykre, rozwodnione. Przepis na to wino jest banalnie prosty. Ma być jak najtańsze (kosztuje mniej niż połowę zwyczajowej ceny Amarone della Valpolicella Classico DOCG w Polsce) i tak właśnie smakuje – jak rozrzedzone Amarone.

A teraz kończąc z sarkazmem. Wino jest pijalne, ale przeciętnego poziomu Valpolicella Classico zwykle jest ciekawsza, bardziej ekstraktywna i czystsza smakowo niż to Amarone. Brakuje wszystkiego, ale zwłaszcza problematyczna jest nicość budowy, wyrazistości, aromatów. To wino jest płaskie, puste, jednostajne, monotonne i daje wrażenie trunku za 20pln. Rozumiem, że mamy kryzys, ale proponowanie tej butelki w cenie 55pln to jakiś absurd! Za 60kilka złotych możecie w każdym sklepie winiarskim dostać zdecydowanie lepsze Ripasso!
Ewidentna wpadka Lidla nie zmienia faktu, że dyskonty szybko zdobywają udział w rynku detalicznej sprzedaży wina. Solidna propozycja francuska wzbudziła zainteresowanie i rozbudziła apetyt na równie dobrą jakość win z Płw. Apenińskiego i Iberyjskiego. Tym razem nie jest tak pięknie, ale z dużym zaciekawieniem będę śledził kolejne kroki Lidla czy Biedronki. W końcu jeszcze 2 lata temu dyskonty posiadały 22% rynku, a dziś co 3 sprzedana butelka pochodzi właśnie z tego źródła.