Jeśli bycie Homo Sapiens oznacza patrzeć, lecz nie obserwować, jeść lecz nie rozkoszować się, słyszeć lecz nie słuchać, czuć jakiś zapach lecz nie wąchać, jestem więc dumny z bycia Homo Sapiens. Czuję się zwierzęciem na równi z innymi zwierzętami. Częścią planety, ziemi, wszechświata. Chcę być zwierzęciem posiadającym przynajmniej minimum rozumności, niezastąpionej dla mojej wolności. Dlatego robię wino… Jest to sposób na to abym czuł to, czym jestem: zwierzęciem żyjącym instynktem. Alessandro Dettori
Wracamy dziś chociaż na chwilę do tematu win sardyńskich. Nie będę tworzył tu wielkiego zbioru wiedzy czy przewodnika po winiarstwie wyspy, ale chciałbym napisać kilka słów o jednym z producentów – niezwykłym jak na dzisiejsze czasy, bo robi wino w sposób całkowicie tradycyjny.
DETTORI, bo on nim właśnie mowa, to człowiek, który tworzy wino dla siebie. Bez żadnych komercyjnych i pro sprzedażowych naleciałości, robi je tak indywidualne, że trudno przejść obok tych butelek obojętnie. „Są tym, czym mają być, a nie tym, czym chcielibyście aby były”. Niezależnie czy twory te pokochamy, czy znienawidzimy, raczej trudno będzie o nich zapomnieć!
Wolna wola i wolność umysłu wydają się najistotniejsze i w życiu, i w winiarstwie Alessandro Dettoriego. W winnicy od 2003 roku stosuje uprawę biodynamiczną, zawsze działał w zgodzie z naturą, nigdy nie dodawał sztucznych składników do win. Mimo tego winnica nawet nie rozpoczęła procesu starania się o certyfikaty ekologiczne czy biodynamiczne. Niejako, każdy dokument powodowałby ograniczenie wolności twórcy, którego należy uznać bardziej za artystę niż winiarza o całkowicie nieskrępowanych horyzontach! Ta niczym nieograniczona wolna wola ma olbrzymi wpływ na unikalność jego winiarskich produktów!
Ottomarzo to butelka, którą przyszło nam degustować. 15% mocarz, z rocznika 2005, z endemicznego szczepu – pascal. Wyjątkowa pozycja dla samego winiarza, gdyż powstała na cześć jego dziadka „o twardym usposobieniu i złotym sercu” (urodzonego 8 marca, stąd też i nazwa wina). Dla nas jako uczestników spotkania wino było równie niezwykłe – trudno mi przypomnieć sobie butelkę tak indywidualną i specyficzną. Specyficzny kolor kompotu z suszu, nieco ceglasty. Wino nie jest klarowne, nawet po dekantacji pozostają resztki osadu w kieliszku. Nic dziwnego – wnętrze butelki nie jest filtrowane, klarowne czy stabilizowane. Nie ma ani grama dodatku siarczyn, poza tymi które powstały w sposób naturalny. I stąd też późniejsze octowe doznania smakowe, bo i nie należy owa butelka do najtrwalszych czy dobrze znoszących podróże.
W pierwszym nosie jedyne co można poczuć to ocet, aceton i lakier do paznokci, uzupełnione o świeżo wylany asfalt i benzynę – bezołowiową 98 oktanową chyba. 😀 Jednak już kilka obrotów wina w kieliszku sprawia, że trunek nabiera zapachu koniaku i kleju żywicznego. Później jest coraz lepiej – bomba rumowa w czekoladzie z orzechami, marmolada różana, fiołki, domowy dżem z przejrzałej truskawki (jak u babci!:) Resztę zapachów odkrywajcie sami, bo jest ich niezliczona ilość!
Smakowo też jest specyficznie. Taki trochę kwaśno-owocowo-wiśniowo-truskawkowy kompot z niezłą dozą cukru resztkowego. Wszystko pozostaje zatem mocno pod wpływem stylu sardyńskiego. Ładny balans, sporo kwasu, nieco octu też dało się wyczuć. Garbnik niezbyt intensywny, choć i wino nie jest zbyt długo macerowane (kolejna typowo sardyńska naleciałość winiarska).
Powiem tak – indywidualizm, egzotyka pochodzenia i wielkie serce włożone w proces winifikacji stanowią o wielkości tego wina. Nie mówię, że to butelka wybitna, ale warta uwagi każdego winoluba!
P.S. W czasie zbiorów grona są przewożone (zgodnie z opisem Dettoriego) Fiatem z systemem chłodzącym z winnicy do winiarni. Organoleptycznie ustaliliśmy, że czynnością tą zajmuje się kobieta i z pewnością nie jest dziwicą! 😀