Archiwa kategorii: NIE TYLKO WINO

Wino w czasach ZARAZY

Szanowni!

Sytuacja jaka jest, każdy widzi. Skończyło się na jakiś czas beztroskie wychodzenie na wino ze znajomymi. Mnóstwo moich znajomych poniesie nieodwracalne straty finansowe, będzie miała problem z opłaceniem rachunków, pensji swoich pracowników, po prostu z przetrwaniem czasu epidemii. Ale wszyscy możemy chociaż trochę pomóc.

To miał być tekst o czymś zupełnie innym i właściwie szkic powrotu tutaj jest gotowy i czeka na publikację, ostatnio zwłaszcza dlatego, że pewna piękna duszyczka mocno mnie motywuje do działania na blogu. Ja od dawna również chcę pisać, dla siebie. No i pojawił się w końcu czas i możliwości, a także sprawa, z którą warto się do Was zwrócić. Zatem – DZIAŁAJMY!

na bloga kwarantanna
zdjęcie z jednej z degustacji, które prowadziłem w poznańskiej Fiesta del Vino – u nich też możecie zamówić jedzenie na wynos!

Czytaj dalej Wino w czasach ZARAZY

Reklama

ROUSSILLON, Sud de France.

Roussillon to niezwykła katalońska kraina na najbardziej południowym skrawku Francji. Miejsce płynące winem i oliwą. Niezwykłe, ale i dla polskiego podróżnika dość niedostępne. O historii regionu i najlepszych producentach pisałem już na Winicjatywie. U siebie postaram się trochę pomóc Wam w organizacji wyjazdu i podpowiedzieć kolejne powody, dla których warto tam jechać, mimo, że droga nie będzie łatwa!

kolaz 1
no to lądujemy – already in love?

W pełni obiektywnie – Roussillon trzeba zobaczyć! Szczególnie, aby odwiedzić cudowne winnice, schodzące wprost do morza, czy położone u górskich podnóży terasy Maury. Spróbować sław jak Mas Amiel, Gauby, Sarda-Malet, Coume del Mas, Lafage, Le Casenove… Zakochać się w krajobrazie i niezliczonych stylach win – wytrawnych i rześkich bielach, mocarnie zbudowanych beczkowańcach, mięsistych czerwieniach, słodyczach mniej lub solidniej wzmacnianych. Piękno tego regionu to również fakt, że każdy znajdzie wino dla siebie – niezależnie od preferencji smakowych!

Moja wyprawa rozpoczęła się z Poznania. Najpierw InterCity o 2:30 do W-wy. Z W-wy lot do Paryża, następnie zmiana lotniska (z Charlesa de Gaulle na Orly), później wylot do Perpignan i już byłem na miejscu! Łącznie 16 godzin w podróży. Koszt wszystkich biletów w obydwie strony to ok. 2tys. złotych. Transport busem pomiędzy paryskimi lotniskami – 20euro w jednym kierunku (bilet powrotny 34euro). Podróż uciążliwa, tym bardziej że w stolicy Francji zawsze musicie odebrać bagaż na jednym lotnisku i ponownie nadać go na drugim. Przejazd pomiędzy lotniskami w godzinach szczytu – 2:15 godziny, normalnie ok. 1:30h. Mimo wszystko – warto. A widok Paryża nocą z okna samolotu potrafi zrekompensować te niedogodności. Morza , gór i winnic w Roussillon podczas lądowania – tym bardziej!

DSC_0221
Winnice Collioure – schodzące wprost do morza

Lepszym rozwiązaniem jest lot do Barcelony (najlepiej Girona) i wynajęcie samochodu, który możecie zrzucić w Perpignan albo wycieczka autostopem. Hiszpanie chętnie zabierają turystów, więc nie powinno być problemów. Ewentualnie pociąg lub autobus z Barcelony, ale to znów dość długa podróż, a hiszpańskie busy jeżdżą jak im się podoba a nie wg rozkładu (decydując się na tą opcję najlepszy będzie Frogbus – tanio i 5 kursów dziennie).

Na miejscu znajdziecie bez problemu w miarę tani hotel (ok. 50euro za pokój dwuosobowy ze śniadaniem przy standardzie 3*) lub poszukajcie pensjonatów. Najlepszym rozwiązaniem będzie jednak spanie w winnicy – co warto zaplanować wcześniej. Nie wszystkie posiadają taką ofertę i rzadko udaje się zorganizować taki układ na miejscu. Rezerwacja przynajmniej kilka tygodni wcześniej jest wskazana.

DSC_0319
niezwykłe miasteczko na południu Francji – Perpignan

Co warto zwiedzać? Zwłaszcza stolicę regionu – Perpignan. Miasto jakby zagubione w średniowieczu. Wąskie uliczki, kamienice sprzed kilku wieków, katedry… Kawiarnie, knajpy, bary – latem pełne ludzi, zimą dość spokojne. To przeciekawe miasteczko, w którym czas zdaje się płynąć nieco wolniej.

A ledwie kilka minut drogi od Perpignan zaczynają się winnice. Warto przedzwonić/napisać wcześniej do Domaine Sarda-Malet, bo niemal w granicach administracyjnych miasta możecie zwiedzić naprawdę świetną winnicę. A widok przez okno tamtejszej sali degustacyjnej naprawdę zapiera dech w piersiach! Odjeżdżając trochę dalej warto zajrzeć też do Domaine Lauriga czy Domaine Treloar – przyjmą Was serdecznie – przynajmniej tak zapewniali 🙂 Ci ostatni płynnie mówią po angielsku. Jeśli chcecie udać się nieco dalej od samego miasta Perpignan, polecam wycieczkę w stronę Collioure. Tam obowiązkowy kontakt – Coume del Mas, Andy Cook!

DSC_0100
zaglądając do Coume del Mas

Małą podpowiedź (co, gdzie, za ile i kiedy?) znajdziecie w tym linku. Uwaga! Wizyty w winnicach zazwyczaj obarczone są niewielką opłatą.

Cóż – Roussillon jest piękne!

Do Perpignan podróżowałem głównie na konkurs „Grenaches du Mond” oraz targi winiarskie „Muscat World Meeting” – na zaproszenie zrzeszenia/syndykatu winiarzy – CIVR

Molly’s Grill – tam jest mój burger!

Dzięki Foodie Card znaleźliśmy nową knajpę w Poznaniu. Molly’s Grill to irlandzki burger house, który powstał na ulicy Kwiatowej, zastępując restaurację Kresową. I muszę przyznać, że zmiana jest pozytywna!

Zaczęliśmy kremem pomidorowym z dodatkiem suszonej moreli. Ciekawe połączenie smaków, które z chęcią wykorzystam we własnej kuchni. Wielki plus – nie sądziłem, że pomidorówka może mnie czymś zaskoczyć, a jednak się udało.

Na drugie danie specjalność zakładu – burgery. W moim przypadku tradycyjnie – z wołowiną, bekonem i serem, a u Kasi wegetariański. Fantastycznie wyglądały na talerzach, porcja solidna. Wewnątrz naprawdę spory „kawał mięcha”, mocno doprawiony (jeśli ktoś nie przepada za pikantnym jedzeniem, warto o tym wspomnieć przy składaniu zamówienia), dobrze wypieczony i bardzo soczysty – irlandzkiej jakości wołowinie (bo jak słusznie zauważono w komentarzach nie jest ona irlandzka) mówię zdecydowane tak, bo smaczna była! Vegaburger wyposażony w panierowany kalafior i brokuł sprawdził się równie dobrze. Obydwa okraszone sosem barbeque, pyszną sałatą oraz właściwie dobranymi dodatkami. Jest naprawdę smacznie i świeżo.

Wnętrze przypomina bardziej śródziemnomorską restaurację niż typowy steak house, co jest całkiem przyjemne. Odsłonięta surowa cegła w ścianie, pastelowe kolory, dużo bieli i drewna. Jedyny defekt to obrusy z ceraty – wolałbym odsłonięty, drewniany stół. Trzeba jednak przyznać, że swoim wyglądem miejsce zaprasza do środka i sprawia, że chce się w nim siedzieć. Obsługa miła, ogarnięta i sprawna. Doskonałe tempo przygotowania potraw. Ceny uczciwe – zwłaszcza z FoodieCard (50% rabatu). Za dwudaniowy obiad dla dwóch osób (2 zupy i 2 burgery) zapłaciliśmy 21,50pln! Bez upustu też warto zajrzeć (ceny burgerów to 14-19pln, zupa 6pln).

Minus jeden – wino, a raczej jego brak. Doskonałe mięso w burgerach aż prosi się o solidnego syraha, tanicznego malbeca, przyzwoity Priorat i jakąś Riberę del Duero. Panierowany brokuł i kalafior, okraszone sporą ilością przypraw, doskonale połączyłby się z wytrawnym rieslingiem lub aromatycznym gewurztraminerem. Póki co ograniczamy się tylko do wina domu. Mam nadzieję, że to się zmieni!

Krauthaker Tasting – Chorwacja w Cucinie!

Praca sommeliera bywa niezwykle upierdliwym zadaniem. Najpierw trzeba przedrzeć się przez stosy ofert i dziesiątki przedstawicieli handlowych. Po analizie całej tej makulatury, warunków współpracy i ustaleniu zasad można przejść do dalszej części selekcji. Najpierw wirtualnie dopasować wina do karty, a później przepić butelkę po butelce. Właśnie tak. Pełna trudów to praca! 🙂

pobrane z profilu FB Cuciny

Zwłaszcza gdy spotykamy się wieczorem, w jednej z restauracyjnych perełek Poznania, otwartej niedawno Cucinie. Miejsce warte odwiedzin, zapraszające swoim wnętrzem, daniami i kartą win. Nad tym ostatnim aspektem czuwał Piotr Pietras i można rzec, że spisał się medalowo. Mimo pewnych ograniczeń ilościowych zdołał zbudować nadzwyczaj atrakcyjną i przekrojową kartę win.

Naszym zadaniem było zaopiniowanie kilku butelek rodem z Chorwacji, od szeroko zachwalanego ostatnio Krauthakera. Okazja, której nie można było przegapić! A i grono do opijania butelek zacne – Piano Bar, Sheraton, MineWine, Zakorkowani, WineTastingPL – można by rzec same znane marki poznańskiego rynku wina 🙂 (wybaczcie autorowi ową małą friends&autopromocję, ale czasem każdemu się zdarza).

Kilka szybkich faktów o Krauthakerze:

  • Winnica istnieje od 1993 roku
  • Obecnie posiada 29 ha własnych i 55 dzierżawionych
  • Najważniejsza odmiana to welschriesling (GRASEVINA)
  • Winnica położona jest w regionie Kutjevo, w północno-wschodniej części Chorwacji
  • 87% produkcji to wina białe
  • Zbiór wyłącznie ręczny
  • Gleby piaszczyste (dają zwykle lekkie i proste wina, choć butelki od K. są solidne i mocne zbudowane)

A oto najciekawsze butelki degustacji:

PINOT SIVI 2011
100% pinot gris, o dość wysokim alkoholu (13,9% – Chorwaci odmierzają go w sposób iście aptekarski podobnie jak Austriacy i Niemcy). Nos delikatny, wycofany, o aromatach lekko solonych, skalistych, nieco dymnych. Usta solidne, mocno mineralne, bardzo wytrawne. Świetne wino do ostryg.

SAUVIGNON BLANC 2010
Mocny nos o kontrowersyjnych aromatach – mocna uryna, świeżo koszony trawnik, ludzki pot, ziemistość, trochę białej brzoskwini kołacze gdzieś w tle. W ustach dołączają nuty przypraw i akcenty skaliste, mineralne. Mocne i solidne. Idealne pod szparagi

GRAŠEVINA POMALE-JELKOVAC 2011
Czysty welschriesling o kwiatowym nosie i delikatnej owocowości. Po raz kolejny solidna budowa, spora moc, krągłość i akcenty mineralne. Warte uwagi wino

PINOT CRNI 2011
Pinot cerni, czyli 100% pinot noir to doskonała propozycja – zwłaszcza na nadchodzący okres dominacji gęsiny ponad wszelkimi potrawami. Delikatnie stajenne aromaty, połączone ze sporą ekspresją czerwonego owocu, mogą się podobać. W ustach świeże, z wyrazistym owocem, pijalne, przyjemne, z aksamitną taniną. Zdecydowanie do kaczki i gęsiny.

SYRAH 2009
Beczkowany przez 10m-cy w małych barriques 100% syrah. Pierwszy nos bardzo intensywny – najpierw silne uderzenie czekolady, później ciemny owoc, zioła, balsamico, nieco kiszonki. W ustach ogromna moc, dojrzałe aromaty i mnóstwo wyczuwalnej beczki. Garbnik bardzo wyrazisty, kwasowość też wybijająca się. Kolejne mocno zbudowane wino, polecane zdecydowanie do argentyńskiej wołowiny. Dobrze otwiera się z czasem – zalecana dekantacja.

Przetestowaliśmy kilka innych butelek, ale powyżej znalazły się skrócone recenzje tego, co w ofercie chorwackiego geniusza jest najciekawsze. Eleganckie białe wina otoczone mineralnym kręgosłupem, pozostają w pamięci na długo. Ich wspólnym mianownikiem są nuty solone i skaliste (pojawiające się niemal w każdym wydaniu wytrawnym). Czerwienie mają więcej owocu i wyraźnie zaznaczoną beczkę, ale wszystko sklejone w naprawdę dobrej interpretacji. Butelki warte uwagi, a otoczenie degustacji doskonałe. No i właśnie – sama Cucina! Miejsce fantastyczne, przyciągające wzrok czerwoną cegłą i ciepłym drewnem użytymi we wszelkich wykończeniach, z zawsze rozpalonym kominkiem, świetną obsługą. W pakiecie genialny szef kuchni (Ernest Jagodziński), ambitne menu oparte na tradycjach śródziemnomorskich i karta win na ponad 100 pozycji. Nie sposób, aby to miejsce Wam się nie spodobało – zajrzyjcie przy najbliższej wizycie w City Parku i poproście, aby Piotrek pomógł w doborze wina.

Pobrane z profilu FB Cuciny

P.S.

Przy okazji wizyty w Cucinie próbowaliśmy kilku innych „kwiatków” z karty restauracji, a w mojej pamięci szczególnie pozostały:

FERRERI CATARTTO 2011
Sycylijska klasyka w doskonałym wydaniu. Cytrusowo-brzoskwiniowa odsłona idealnie skomponowanego wina z wyraźną nutą słonawą, typową dla cataratto. Mimo wszystko wysoka pijalność i raczej swoboda w łączeniu z potrawami. Do do tego dobra budowa i czyste, wyraźne aromaty również w ustach. Bardziej niż przyzwoicie.

DOG POINT 2011
Genialna interpretacja sauvignion blanc z Marlborough, o której szerzej pisałem tutaj. Świeże, mocno cytrusowe, trochę trawiaste i nieco egzotyczne. W ustach mocne, długie, charakterne! Warte każdej wydanej złotówki.

Reinkarnacja

Kultowa winiarnia poznańska zmienia swoją lokalizację. Z tego powodu spotkaliśmy się, aby przetestować potencjał nowego miejsca. Encantado łączy się z Museum Cafe – większa przestrzeń, ciekawsza wizualnie, bardziej elegancki lokal, przenoszący w południowe klimaty zaraz po przekroczeniu progu. Po reinkarnacji Encantado robi świetne wrażenie. Niejeden Michał Anioł chciałby mieć taką pracownię!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Kiedy przekracza się próg masywnej bramy, wkraczamy w inny świat. Museum Cafe jest niczym średniowieczny przedsionek pałacowy. Oryginalny obelisk, wypożyczony z Muzeum Londyńskiego przykuwa wzrok, gdy tylko znajdziemy się w środku. Sama powierzchnia to patio Poznańskiego Muzeum Archeologicznego. Przeszklony dach uniezależnia lokal od warunków pogodowych, czego brakowało w jego funkcjonowaniu za czasów poprzedniego systemu. To miejsce zawsze było kultowe. Teraz nabiera swojego indywidualnego charakteru – śródziemnomorskie rozkosze w centrum Poznania. Wizyta w Museum Cafe i Encantado jet jak rejs na włoskie i hiszpańskie wyspy!

Całość dopełnia proste, ale smaczne menu, o smaku ziół i przypraw oraz zawsze świeżych aromatach. Feta zapiekana z pomidorami, bruschetta z oliwkami i prosciutto, buraki z ricottą. Dla wygłodzonych znajdą się polędwiczki wieprzowe czy tarta ze szpinakiem i polskim serem kozim.

wśród tych półek każdy znajdzie coś dla siebie

Właśnie sery są tu najciekawszym elementem karty. Przede wszystkim polskie cuda zagrodowe od Marka Grądzkiego – kozie sery o niezwykłej intensywności i bogactwie smaku. A co najważniejsze – 2 z nich o nazwie „Encantado” zostały stworzone specjalnie na zamówienie Marka i Macieja. Sam pomysł jest wart pochwały, a produkty tym bardziej – dojrzewają w liściach winogron, z dodatkiem bazylii w jednym przypadku i papryki w drugim. Łagodniejsze niż to, co Marek robi standardowo, ale niezwykle aromatyczne i przyjemne.

Deskę uzupełnia absolutnie genialna oferta La Bottegi! To nowy sklep i jednocześnie hurtowy dystrybutor i importer włoskich produktów – zwłaszcza serów, wędlin, makaronów, oliw, kremów i octów balsamicznych. A to wszystko od małych producentów, działających lokalnie! Lepiej być nie może! Temat genialnego przedsięwzięcia Moniki i Alessandro podejmę jeszcze w osobnym poście.

wnętrze prezentuje się genialnie!

Wróćmy jednak do Encantado – po reinkarnacji czekało nas przede wszystkim miłe spotkanie w gronie znajomych. W końcu 2,5 roku funkcjonowania lokalu na Szewskiej przyniosło wiernych fanów, wśród których byłem i ja, docierając do winiarni często i chętnie. Na sali nie zastałem zatem obcych twarzy, a wszyscy wydawali się oczekiwać  zmian na lepsze. I trudno się z tym nie zgodzić.

Karta win nieco się rozbudowała. Oczywiście oferta z własnego importu, której trzon stanowią butelki niemieckie, nadal ma się świetnie. Pojawiło się kilka znanych już wcześniej etykiet od zaprzyjaźnionych importerów, a także nowości. Taki rodzaj współpracy z innymi dystrybutorami przyniósł obecność włoskiej klasyki w postaci Brunello di Montalcino, Veneto od genialnych braci Antolini, doskonałego wydania Chianti, solidnej reprezentacji Sycylii oraz chorwackich ciekawostek. W menu nadal znajdziemy też pozycje z Ribery del Duero od Bodegas Vitulia, a świętowanie uroczystości możemy kontynuować z dobrze znanym Perlweinem lub sięgnąć po nową Cavę Brut Nature. Jest w czym wybierać, a ceny są nadzwyczaj uczciwe. Wszystko za co uwielbialiśmy Encantado zostało przeniesione do nowej lokalizacji.

na imprezie inaugurującej nową lokalizację nie mogło zabraknąć flamenco!

Już czekam na kolejne środowe degustacje, weekendowe koncerty przy muzyce i winie czy nasze winne wtorki. Spotkajmy się w nowym Encantado i zgodnie z nazwą miejsca – cieszmy się i bawmy!

Luksus za 50% ceny!

FoodieCard jest inicjatywą odważną, arogancką, nieco szaloną i odrobinę bezczelną.Wszystko przypomina akcję Poznań za pół ceny, tyle, że trwa nieustannie, a nie tylko w wybrany weekend. Zwykła karta, wyglądająca jak kolejny klub żenujących punktozbieraczy, okazała się najgenialniejszym sposobem na częstsze jedzenie poza domem. Nie będę Was przekonywał żadnym stosem argumentów, wychwalał nie wiadomo jakich zalet etc. Powiem krótko – kilka dni temiu, za 2-osobową kolację (dwudaniową!) w restauracji włoskiej, w ścisłym centrum Poznania zapłaciłem łącznie z napojami 38,50pln! WARTO? Jasne!

niby mały plastyk – a daje wielkie możliwości

FoodieCard nie jest darmowa, choć ja mam okazję testować ją bez dodatkowych kosztów. Opłata wynosi 89pln rocznie, co generalnie zwraca się po drugiej najdalej trzeciej wizycie w restauracji (dla dwóch osób). Nawet jeśli korzystacie z uroków wielkomiejskiej gastronomii rzadko, to i tak zaoszczędzicie. A dla stałych bywalców na salonach, uzbierają się niezłe wakacje w ciągu roku „oszczędzania”! Zasada jest prosta – mając już swoja FoodieCard dzwonicie do restauracji (większość knajp wymaga wcześniejszej rezerwacji), przychodzicie z plastykiem i dowodem osobistym, a przy rozliczeniu otrzymujecie 50% rabat (zwyczajowo na całe menu z wyłączeniem napoi, choć są i takie miejsce, gdzie nawet alkohol wchodzi w skład oferty rabatowej!). Cały program ma tylko jeden defekt – w danej restauracji możliwość skorzystania z karty istnieje tylko w określone dni tygodnia (zwykle 2-3). Kalendarz rabatowy jest jednak sprawnie ułożony i w każdym z miast partnerskich (Poznań, Warszawa, Kraków) codziennie znajdziecie przynajmniej jedna knajpę za pół ceny!

nie tylko fantastycznie smakuje, ale i wygląda – menu za pół ceny w Fajansowni. fot. @Fajansownia FB fanpage

Korzystając z rabatu odwiedziłem jak dotąd dwie restauracje poznańskie. Co najważniejsze – obsługa od razu wiedziała o Foodie, nikt nie robił dziwnych min, że prosimy o jakąś zniżkę i nie udawał, że nie wie o co chodzi. W dodatku każda pozycja była rzetelnie objęta owym rabatem. W Fajansowni uraczono nas nie tylko fantastycznym menu, ale i sztuką kelnerską na najwyższym poziomie. Gazpacho rewelacyjne, dość specyficzna zupa rybna (a’la krem pomidorowy z rybą? – smaczne, ale niespodziewane doznanie). Carbonara po prostu perfekcyjna i doprawiona idealnie (niemal zawsze sięgam po przyprawnik, tym razem nie musiałem! BRAWO!). Łosoś nie tylko fantazyjnie podany, ale i wyjątkowo pyszny – idealnie zapieczony, z soczystym i kruchym mięsem. A deser w postaci ciasta dnia – wow! Jedno tylko nie przypadło mi do gustu – karta win. Fajansownia chwali się na stronie internetowej i w menu szerokim wyborem dionizyjskich trunków, a tak naprawdę posiada dość ubogą selekcję. Owszem jak na warunki poznańskie jest zdecydowanie powyżej przeciętnej, ale za mało, żeby budować marketing na tym elemencie. Mam nadzieję, że się poprawią – zwłaszcza uzupełniając Francję i najważniejsze rejony Włoch i Hiszpanii!

w Trattoria Termini – niemal jak we Włoszech. fot. @Trattoria Termini strona internetowa

Wizytując knajpy trafiliśmy także do Tratorii Termini. Środek wakacji, miejscówka bez ogródka – zatem cała knajpa dla nas. Zauroczyły nas pyszne zupy (krem brokułowy i cebulowa). Z pastami było troszkę gorzej, ale smacznie i domowo. Carbonara jak u babci (bo moja dość nowoczesnym kuchmistrzem była), czyli makaron chwilę za długo w garnku i sos odrobinę zbyt lejący – ale w smaku bardzo sympatycznie. Tagiatelle ze szpinakiem i gorgonzolą mogło zostać bardziej przyprawione serem, ale poradziło sobie nieźle, zwłaszcza za cenę 10pln!

No i właśnie – to jest fenomen FoodieCard. Jedzenie w domu przestaje mieć sens, zwłaszcza wśród singli. Karta jest także świetnym pomysłem na tanie lunche służbowe. Myśląc po poznańsku, to genialna oszczędność w bardzo prosty sposób. Jakby na temat nie spojrzeć – SERDECZNIE POLECAM, bo naprawdę warto! A w przyszłym tygodniu szykujemy się na PATIO 🙂