Czasami warto wybrać się na jakieś małe wyprzedaże. Nasza wizyta w jednej z poznańskich galerii zaowocowała odwiedzinami w Marks & Spencer. I chociaż szukaliśmy raczej nowych pozycji w outficie, to do domu przywieźliśmy butelkę wina! Nie miałem pojęcia, że ta brytyjska sieciówka odzieżowa (założona przez polskiego emigranta, żeby było ciekawiej!) prowadzi swoje delikatesy także w Poznaniu – w dodatku całkiem przyjemnie zaopatrzone. No i przede wszystkim – mają stoisko z winami!!! (prawdziwym potentatem są na rynku brytyjskim – z 30% udziałem w detalicznej sprzedaży win)
Pierwszy entuzjazm minął, oto co zastaliśmy na miejscu. Klika regałów niezbyt bogatych w ilości, ale dobrze wyselekcjonowanych win. Co to znaczy? Znajdziecie wina z większości istotnych regionów świata. Przeważa jednak Australia z Nową Zelandią i wina zamykane screw capem (nakrętką). Widać, że import idzie najpierw do UK a dopiero później trafia do Polski. Jest też sporo pozycji francuskich i hiszpańskich (dla purystów – te najczęściej posiadają korek), znajdzie się coś dla amatorów Ameryki Południowej, ale tylko tych niewybrednych. Ogólnie jest całkiem przyjemnie. Kolejne miłe zaskoczenie – ceny! Strategia niskich narzutów i ogromnych dostaw na centralny magazyn chyba się opłaca – wina europejskie kategorii DO, IGT i inne prostsze wynalazki z nowego świata znajdziemy od 16 zł za butelkę. Ceny kończą się na sumach 3-cyfrowych (głównie dla szampanów). Każdy zatem ma to, co tygryski lubią najbardziej!
Największy problem to tradycyjnie – jak na market przystało – obsługa. Na profesjonalne porady czy jakąkolwiek pomoc w wyborze win nie ma co liczyć. Całe szczęście, dla mniej wtajemniczonych butelki wyposażono w ustandaryzowane kontretykiety, wzbogacone o piktogramy ułatwiające komunikację flaszki z klientem. I brawa za to! W końcu, jako konsumenci nie mamy obowiązku być specjalistami branży winiarskiej! Marks & Spencer wyraźnie pokazuje, że zaprojektowanie etykiety przystępnej dla nabywcy jest rzeczą dziecinnie prostą. No chyba, że nie znamy angielskiego. No i upssssss – biorąc pod uwagę anglojęzyczne rozgadanie rodaków – jednak im te etykiety zupełnie nie wyszły :p
Finalnie udaliśmy się do domu z zakupem za kwotę 21 zł – australijskie chardonnay, które (zgodnie z treścią etykiety) miało być świeże i owocowe, acz muśnięte dębem w sposób nietłumiący jego rześkiej natury (należy rozumieć jako użycie wiórów z dębiny lub pali drewnianych w kadzi fermentacyjnej:)
No i co z tego wyszło zapytacie? To ja powiem krótko – brać, schłodzić i pić!!! Jedno z najlepszych win pod względem jakości do ceny jakie kiedykolwiek wpadły mi w ręce!
Nazwa: Burra Brook
Producent: Adelaide Wine Estates
Apelacja: brak
Region: South Eastern Australia, Adelaide Hills
Szczep: chardonnay
Rocznik: 2010 (a schowany był =D – na przodzie 2009 stało!)
Cena: 21 PLN
Miejsce zakupu: Marks & Spencer C.H. Malta Poznań
ANALIZA WZROKOWA
Bardzo ładny jasnosłomkowy kolor, z delikatnie złotawymi refleksami, uzupełniony o poprawne gęste łzy – wskazujące na wino wysoce ekstraktywne
ANALIZA ZAPACHOWA
Delikatne aromaty pierwszego nosa, średnie do średnich + w II nosie, rozwijające się choć subtelnie, jakościowo dobre do bardzo dobrych. W winie obecne są zapachy owocowe, spożywcze i przemysłowe. Dominuje ananas, mango, papaja i brzoskwinia z nutą dębu, a nawet nafty w dalekim tle. Bardzo skryty, ale obecny zapach masła – najprawdopodobniej wino przeszło fermentację jabłkowo-mlekową. Bardzo rozbudowane i zaskakujące aromaty (zwłaszcza jak na tą cenę)! Ogromny pozytyw.
ANALIZA SMAKOWA
Nie ma elementów smakowych przejmujących dominację w tym winie. Owszem atakuje kwasowością, ale tylko z początku – smak zostaje szybko uzupełniony dość ciepłym, doskonale towarzyszącym alkoholem i nutą słodyczy w tle. Właściwości ściągające pozostają zupełnie w tle. Taki zestaw sprawia, że wino doskonale nadaje się jako orzeźwienie na letnie upały!
Aromaty w ustach są wyraźne i przyjemne, zgodne z tym co można wyczuć w nosie. Wszystko kończy się gruszkowym finiszem średniej długości. Dla mnie bajka!
PODSUMOWANIE:
Młode, świeże, rześkie, kwasowe (ale nie przesadnie) wino, dosłownie muśnięte dębiną (i dobrze bo pozostaje orzeźwiający charakter). Po dębowym chardonnay z Australii spodziewać by się można większego przytłoczenia. A tu proszę – nie beczka tylko wióry i efekt naprawdę pozytywny. Ja jestem zaskoczony i to bardzo in plus!
Wino właściwie zrównoważone i konsekwentne, dobrze zbudowane, pełne, dość mocne (13,5%)
Do podania w temperaturze ok. 100C jako aperitif, do krewetek na maśle, ryb i owoców morza. Poradzi sobie świetnie z białymi mięsami grillowanymi i pieczonymi (nawet mocniej przyprawionymi).
OCENA: 84 pkt (zestawiając jakość z ceną!)
Kosztowałem w weekend, zgadzam sie z powyzszym w 100%. W kolejce czeka Tasmanski Pinot Noir… 🙂
PolubieniePolubienie